2(148)2021 Od Redakcji
Hasło „musica” w Dizionario degli istituti di perfezione jest jednym z najdłuższych: prawie 3,5 ark. wyd. (t. VI, s. 197-240), po trosze dlatego, że w tomie II nie ma oddzielnego hasła o śpiewie. Jean Gribomont stwierdza już w pierwszym zdaniu, że „muzyka, tak jak wszystkie spontaniczne przejawy sztuki, jest pierwotnie związana z doświadczeniem religijnym”. Faktycznie śpiew i muzyka są nie tylko atrybutami człowieczeństwa, ale też istotnym parametrem religijności.
Dawniej uważano, że tym, co odróżnia ludzi od zwierząt jest praca. Gdy okazało się to nieprawdą, stwierdzono, że chodzi o umiejętność wytwarzania narzędzi. Gdy i ten pogląd obalono, wrócono do teorii wskazującej na mowę jako cechę człowieczeństwa, chociaż komunikowanie się zwierząt przy pomocy dźwięków było powszechnie znane. Dodano zatem, że w mowie ludzkiej chodzi nie tylko o komunikację, ale też o sztukę, m.in. o śpiew i melodię, których nie opanował nawet człowiek neandertalski i dlatego został wyparty przez naszych przodków. Problem w tym, że mowę wielu ssaków morskich, my ludzie słyszymy jako śpiew, a śpiew wielu ptaków daleko przekracza ludzkie możliwości. Olivier Messiaen, kompozytor i ornitolog w jednej osobie twierdzi wprost, że „ptaki są największymi muzykami żyjącymi na naszej planecie”. Dopiero śpiew i muzyka wynikające z doświadczenia religijnego są tym, co na pewno odróżnia nas od istot nierozumnych. „Śpiew pozwala przeżywać wiarę jako żywiołową radość i miłość, jako ufne oczekiwanie na zbawczą interwencję Bożą” (Jan Paweł II).
Francesco Petrarca uważał, że „cantando il duol si disacerba” (gdy się śpiewa ból mniej doskwiera, Canzoniere, XXIII, 4). Dzisiaj powiedzenie „canta che ti passa” (śpiewaj to ci przejdzie = nie przejmuj się) jest używane przez Włochów jako rada na wszelkie bóle i zmartwienia. Jego pochodzenie umknęło niedawno nawet tak wybitnemu językoznawcy jak Francesco Sabatini, według którego wymyślili je w czasie pierwszej wojny światowej walczący w Tyrolu żołnierze. Otóż w tym najbardziej rozśpiewanym europejskim narodzie – bardziej umuzykalnieni są tylko Niemcy – po reformie soborowej Msze święte „si dice” (się recytuje), a śpiewa od wielkiego dzwonu tylko te najbardziej uroczyste. Natomiast Niemcy, zarówno protestanci, jak i katolicy, dużo w liturgii śpiewają. Marcin Luter pisał w liście do Ludwiga Senfla, że muzyka jest dyscypliną, która czyni ludzi cierpliwszymi, łagodniejszymi, skromniejszymi i rozumniejszymi, przepędza złego ducha i ludzi napawa szczęściem.
U nas Jerzy Waldorff opublikował w latach 70. na łamach „Polityki” cykl felietonów Muzyka łagodzi obyczaje, które zebrał później w książce pod tym samym tytułem (Kraków 1982). Jak sam w niej wyjaśnił, nie był autorem tego powiedzenia; przejął je od Arystotelesa (Polityka, VIII, 4) i nie posługiwał się nim, żeby kogokolwiek okłamywać, co mu niestety zarzucano. Nadal bywa jednak oskarżany o jego wymyślenie w celach reklamowych (Antoni Ścibiorek, Do woja marsz, Olsztyn 2009). Nie brak też opinii podważających prawdziwość tej pięknej maksymy (Józef Hen, Powrót do bezsennych nocy, Katowice 2016). Nawet jego przyjaciel Stefan Kisielewski stawiał pytanie, czy twierdzenie to jest pewnikiem, czy tylko pobożnym życzeniem i czy muzyka sama przez się naprawdę cokolwiek łagodzi? (Muzyka i mózg, Kraków 1974). Skąd wśród rodaków Chopina, Moniuszki, Wieniawskiego, Nowowiejskiego, Szymanowskiego, Lutosławskiego, Kilara, Pendereckiego – by wymienić tylko znaczniejszych kompozytorów – bierze się ta niechęć do muzyki?
Mniej więcej w tym samym czasie, nad planszami wiszącymi w sali do zajęć z wychowania muzycznego w mojej szkole górował napis: „Bądź tam, gdzie śpiewają. Źli ludzie pieśni nie znają”. Jest to dość swobodne tłumaczenie słów pierwszej zwrotki Die Gesänge – wiersza niemieckiego poety i pisarza Johanna Gottfrieda Seume (Gedichte, Wiedeń Praga 1810), które często mylnie przypisywane są Johannowi Wolfgangowi Goethe. Niebywałe: dwie dekady po drugiej wojnie światowej, mimo obowiązującego stereotypu „Rusek dobry – Niemiec zły”, utrwalanego przez „Czterech pancernych” (1966-1970) i porucznika Klosa (1968-1969), nie usunięto ze szkolnej dydaktyki wszystkich wartości ideologicznie niepoprawnych, zdefiniowanych we wrogim politycznie narodzie.
Nieco później trochę mniej szczęścia, mimo trzech Oscarów i największej w historii włoskiego kina oglądalności, miał film La vita è bella (1997), który niektóre środowiska żydowskie uznały za profanację holocaustu. Reżyser i odtwórca głównej roli, fenomenalny Roberto Benigni śpiewa w nim swoją piosenkę Quanto ti ho amato, w której wyraża głębokie przekonanie, że „w miłości nie liczą się słowa, liczy się muzyka”. Na szczęście my Polacy, nawet pod jarzmem komunizmu, nie tylko wzruszaliśmy się słuchając Danuty Szafarskiej w Zakazanych piosenkach (1946), ale też umieliśmy żartować z niemieckiej okupacji w kultowej komedii Jak rozpętałem drugą wojnę światową (1969) z Marianem Kociniakiem w roli głównej.
Lata 60. to nie tylko przyspieszony postęp technologiczny, rewolucja obyczajowa, kryzys wiary i posoborowa reforma liturgii. To także przełomowe lata w muzyce. Nie mogliśmy wówczas, za żelazną kurtyną, obejrzeć nominowanego do Oscara za najlepszą muzykę filmu The Singing Nun (1966) z Debbie Reynolds w roli siostry Luc-Gabriel, a właściwie Jeanine Deckert, belgijskiej zakonnicy z Waterloo, która pod artystycznym pseudonimem Sœur Sourire wylansowała w 1962 przebój Dominique, naturalnie o św. Dominiku! Rok później zajmował on przez cztery tygodnie pierwsze miejsce na liście przebojów w USA, Kanadzie, Meksyku, Australii i Nowej Zelandii, drugie w Danii, Norwegii, Argentynie i Urugwaju, a w samej Belgii czwarte. W zateizowanej Francji przeszedł bez echa. W Polsce nie było szans go posłuchać.
Siostra Luc-Gabriel należała do niewielkiego zgromadzenia Dominikanek Misjonarek Matki Bożej z Fichermont, liczącego wówczas 60 zakonnic, z których połowa pracowała w Belgii, a połowa na misjach. W porozumieniu z wytwórnią płytową Philips, wydały one singiel Dominique (3 mln sprzedanych płyt), a potem album Sœur Sourire, który od grudnia 1963 przez 10 tygodni zajmował pierwsze miejsca w sprzedaży albumów i został zdetronizowany dopiero w lutym 1964 przez płytę Meet the Beatles!. Choć był to wielki sukces wokalny i ewangelizacyjny belgijskiej zakonnicy, to jednak fatalna umowa handlowa z wytwórnią, która zapewniła sobie 95% w zyskach, związane z przedsięwzięciem problemy podatkowe, w konsekwencji wystąpienie siostry Luc-Gabriel ze zgromadzenia, niespłacone długi i jej samobójstwo utwierdziły konserwatywne środowiska zakonne w przekonaniu, że nie tędy droga. Pół wieku później ukazał się francusko-belgijski dramat biograficzny Sœur Sourire (2009), którego antykościelne przesłanie mogło tylko utwierdzić sceptyków nie liturgicznego śpiewu w przekonaniu, że zakonnicom i duchownym nie wypada chwalić Boga świecką piosenką z akompaniamentem gitary i innych niekościelnych instrumentów, a tym bardziej tańcem i podobnymi bezeceństwami.
Niedorzeczność tego punktu widzenia obnażyła w międzyczasie Whoopi Goldberg w roli fikcyjnej siostry Mary Clarence w obu filmach Sister Act (1992 i 1993). W każdym razie za pontyfikatu Jana Pawła II powstawały jak na drożdżach zakonne zespoły wokalno-muzyczne, zwykle powiązane z duszpasterstwem młodzieżowym i powołaniowym. W licznych festiwalach piosenki religijnej objawiło się wiele zakonnych talentów muzycznych, a o niektórych było wręcz bardzo głośno.
Jednym z nich jest Cristina Scuccia z Comiso na Sycylii. W latach 2008-2009 grała w musicalu Il coraggio di amare (2008-2009) siostrę Rosę Roccuzzo, współzałożycielkę powstałego sto lat wcześniej, w tej samej sycylijskiej prowincji Ragusa, Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Świętej Rodziny. Po zakończeniu występów wstąpiła do tego instytutu i po nowicjacie odbytym w Brazylii złożyła w 2012 pierwszą profesję. Zgromadzenie liczyło wówczas 84 siostry. Rok później, śpiewając utwór Senza la tua voce, wygrała konkurs piosenki religijnej Good News Festival na kanale TV2000, a w marcu 2014 brawurowym wykonaniem No one Alicji Keys, którego wideo stało się czwartym najczęściej oglądanym klipem na YouTube, rozpoczęła swój zwycięski udział w The Voice of Italy na kanale RAI2.
Wygranie konkursu oznaczało zawarcie kontraktu z Universal Music i wydanie, jeszcze w tym samym roku singli Lungo la riva, Like a Virgin, Blessed Be Your Name oraz albumu Sister Cristina. Siostra Cristina wzięła też udział w Koncercie Bożonarodzeniowym na Watykanie. W kolejnych latach występowała w musicalach Sister Act (2015-2017), Titanic (2016) oraz w Tańcu z gwiazdami na kanale RAI1 (2019), z którego została wyeliminowana dopiero w ósmym odcinku. W 2018 ukazał się kolejny singiel Felice i album o tym samym tytule. W październiku 2019 złożyła śluby wieczyste. W 2020 wygrała Name That Tune – Indovina la canzone na kanale TV8.
We wszystkich poczynaniach artystycznych młodej zakonnicy wspierały ją i towarzyszyły jej współsiostry. Dziennikarze tymczasem, nawet porządnych katolickich tygodników, zastanawiali się (szukając sensacji, jak później w przypadku s. Janiny Kaczmarzyk) czy odnowi śluby zakonne i kiedy kariera piosenkarki skłoni ją do zrzucenia habitu. Dwa portale internetowe przeprowadziły w Polsce sondaże opinii na temat występów włoskiej urszulanki. Gość Niedzielny zapytał o jej udział w The Voice of Italy. Ponad 60% respondentów uznało go za „znakomity”, ponad 10% za „taki sobie”, prawie 13% oceniło go za „gorszące przedstawienie”, blisko 17% nie miało zdania. Portal Niezależna.pl. zapytał o jej udział w Tańcu z gwiazdami. Tym razem 25% respondentów wybrało odpowiedź „Jestem za! Katolicy i duchowni częściej powinni angażować się w życie publiczne, 18% – „Jeśli w ten sposób głosi Ewangelię, to nie widzę przeszkód”, 40% – „Nie przekonuje mnie to. Taki show nie licytuje ze statusem zakonnicy”, 2% nie miało zdania.
Królem Dawidem, autorem Psalmów, tańczącym z zapałem przed Panem przy dźwiękach pieśni i gry na cytrach, harfach, bębnach, grzechotkach i cymbałach, wzgardziła jego żona Mikal. Uważała bowiem, że nie wypada mu się tak zachowywać. Została bezdzietna aż do swej śmierci, odrzucona przez Pana. Jeżeli muzyka w swej najbardziej charakterystycznej i wewnętrznej istocie jest formą kultu religijnego (jak uważa Enrico Fubini) i modlitwy (John Tavener), to tym bardziej jest nią śpiew. Zatem wspólnoty i osoby pielęgnujące śpiew zapewne przeniknięte są duchem modlitwy. Wobec tego śpiew, tak jak modlitwę, należy traktować za istotny parametr nie tylko człowieczeństwa, ale i religijności. Skoro Apostoł Jakub dostrzega w braku modlitwy i w jej złej intencji przyczynę waśni i sporów, to czy nie należałoby tego odnieść również do praktykowania śpiewu w naszych wspólnotach? W których jest więcej zgody i miłości, a w których waśni i sporów? „W miłości nie liczą się słowa, liczy się muzyka”.