Powołania

5(151)2021 Od Redakcji

    

    

     Doczekaliśmy się wreszcie wyniesienia na ołtarze kardynała Stefana Wyszyńskiego i matki Elżbiety Czackiej. Chociaż przed planowaną pierwotnie w tamtym roku beatyfikacją poświęciliśmy cały numer Prymasowi Tysiąclecia (4/144), chcemy go uczcić raz jeszcze, drukując jego pośmiertne wspomnienie o księdzu Władysławie Korniłowiczu, którego osobowość wywarła przemożny wpływ na duchowość obojga nowych błogosławionych. A ponieważ ten niestrudzony kapłan miał niezwykły dar jednania ludzi między sobą i z Bogiem, tekst o nim wydał się nam adekwatnym wprowadzeniem w tematykę numeru poświęconego konfliktom.

     Jeśli nie liczyć wrogów Kościoła katolickiego, zarówno Korniłowicz, jak i Wyszyński nie byli nigdy z kimkolwiek skonfliktowani. Najpewniej dlatego, że nigdy o nikim nie mówili źle za plecami. Szanowali wszystkich bez wyjątku: przyjaciół i wrogów z urzędu, którzy z racji na stanowiska polityczne i poglądy religijne, walczyli z nimi i może nawet ich nienawidzili, ale nigdy ze wzajemnością.

     Nieważne, kto pierwszy zastosował zasadę „divide et impera” – Juliusz Cezar czy Filip II Macedoński, albo kto na początku ery nowożytnej zręczniej propagował ten sposób zdobywania i utrzymywania się przy władzy – Niccolò Machiavelli czy Ludwik XI. To późniejsi władcy prześcigali się w doskonaleniu tej starożytnej metody, której szatańskie pochodzenie jest aż nazbyt widoczne. Kto jednak myśli, że w dzieleniu ludzi na lepszych lub gorszych, użytecznych lub do eliminacji, nikt już nie prześcignie XX-wiecznych dyktatorów i ich zbrodniczych systemów, ten nie docenia kreatywności szatana. Skłócanie ludzi, począwszy od Kaina i Abla aż do XIX wieku miało wszakże istotny mankament: wymagało częstego ponawiania intryg z jego strony, bo po zbrodniach eliminujących rywali, wspólne świętowanie triumfu albo otrzeźwiająca refleksja, godziły zwycięzców i musiał siać w nich zamęt od nowa.

     Nowa diabelska taktyka polega na omamianiu ludzi „naukowymi” ideologiami, mnożącymi konflikty w spontanicznej reakcji łańcuchowej, w dodatku wymagającymi wiary w pseudonaukowe „dogmaty” większej niż religia, zajmując jej miejsce w życiu społecznym i duchowym swych wyznawców. Eugenika Francisa Galtona była jedną z pierwszych. Idea doskonalenia rasy ludzkiej oczarowała wielu, fascynowała inteligencję i cieszyła się uznaniem decydentów. Szerzyła się błyskawicznie. Gdyby nie okrucieństwa drugiej wojny światowej, w tym opłacane przez amerykańskie organizacje badania Józefa Mengele w niemieckim obozie zagłady Auschwitz, miała szansę stać się główną globalną ideologią sankcjonującą mordowanie w imię doskonałości rasy ludzkiej wszystkich nieprzydatnych, odstających od eugenicznego ideału. Z konieczności przepoczwarzyła się w genetykę i choć nadal jest wpływowa, chyba nie będzie już w stanie opętać wszystkich ludzi szałem eliminowania słabszych w imię postępu ludzkości (zob. Wojna przeciw słabym Edwina Blacka). Teraz pierwsze miejsce zajmuje ideologia przeciwna inspirującej eugenikę idolatrii. Nie chodzi już o to, żeby ludzkość tworzyły wyłącznie doskonałe jednostki, predestynowane do panowania zamiast Boga, lecz przeciwnie: żeby bycie człowiekiem było przyczyną wstydu, a życie na Ziemi „kosztem matki natury” generowało głębokie poczucie winy prowadzące do autodestrukcji. Ludzie mają się obwiniać za panowanie nad światem, za stworzenie kultury i cywilizacji, za eksploatowanie środowiska naturalnego, za postęp ludzkości kosztem nieświadomych niczego: zwierząt, roślin, węgla, ropy, gazu, złota, wody, powietrza i zimna.

     Dokument programowy tej ideologii – zbiór katastroficznych przepowiedni zwany pierwszym raportem rzymskim, ujrzał światło dzienne zaledwie pół wieku temu (Limits to Growth, 1972). Pomimo jego żałosnej kompromitacji, Klub Rzymski promuje kolejne apokaliptyczne przepowiednie (64 w latach 1974-2021, z tego 52 „raporty”; w sumie ponad 15 tys. stron), a politycy odurzeni malthusjańską propagandą przyswajają kolejne dogmaty ekologistów i produkują „ekologiczne” ustalenia dzielące ludzi na dobrych i złych dla świata, od Deklaracji Sztokholmskiej po Fit for 55… Szatan zlecił zielonym aktywistom przekonanie reszty świata, że intencja Boga, aby człowiek „panował nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad całą ziemią i nad wszelkim zwierzątkiem naziemnym” wyrażona w nakazie: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszelkim zwierzątkiem naziemnym” (Rdz 1,26.28) jest... na wskroś diabelska.

     Liczba wyznawców tej fanatycznej pseudoreligii (ekologizm, podobnie jak gender, będąc zlepkiem kuriozalnych światopoglądów, właściwie nie zasługuje na miano ideologii) jest trudna do oszacowania, ale niedługo może ich być więcej niż wyznawców wszystkich nowych ruchów religijnych (to poprawna politycznie nazwa, używana w miejsce zakazanego słowa sekty). Potępianie ludzi za „niepoprawność polityczną”, „nietolerancję”, „fanatyzm”, „nacjonalizm”, patriotyzm, religijność, ochronę rodziny, „heterofobię” i „niepostępowość” ma rosnące poparcie społeczne. Wyznawcami ekologizmu, genderyzmu i innych podobnych izmów, oprócz jawnie irracjonalnych argumentów, kierują skrajne emocje, co pomaga w zastraszaniu oponentów, sianiu zamętu i skłócaniu coraz większej liczby osób. Ktoś powiedział, że ten szatański projekt konfliktowania ze sobą ludzi za pomocą globalnej apodyktycznej ideologii stoi w progach Kościoła katolickiego i niedługo zapuka do bram wspólnot zakonnych. Niepoprawny optymista. On już się tam od pewnego czasu bardziej lub mniej skutecznie wkrada.

     Mogłoby się wydawać, że nie ma o co kruszyć kopii. Konflikt jest przecież częścią ludzkiej natury, rozumianej zarówno biologicznie, jak i kulturowo. Paradoksalnie, wychowanie i to wszystko, co zaimportowane z kultury stało się częścią natury każdego z nas, częściej jest podłożem konfliktów wewnętrznych niż zewnętrznych. Jak to wykazał już Emil Durkheim, samobójstwa, będące skrajną konsekwencją konfliktów wewnętrznych, mają silne podłoże społeczne i mocno zależą od kultury, narodowości, religii i zawodu.

     Józef Augustyn SJ w wywiadzie o samobójstwach kapłanów na portalu www.zyciezakonne.pl stwierdził pół roku temu, że chociaż nigdy nie poznamy faktycznych motywów, to „mogą być i takie sytuacje, że ksiądz popełnia samobójstwo pod wpływem rozpaczy. Ile w samobójstwie kapłana jest osaczenia (…), zagubienia moralnego, lęku przed przyszłością, choroby psychicznej, ucieczki przed odpowiedzialnością, chęci odegrania się, a ile osobistego świadomego wyboru i wolności wewnętrznej, nie jesteśmy w stanie rozeznać”. Przypominając, że „brak posłuszeństwa przełożonemu dyskwalifikuje księdza”, o. Augustyn zauważa, że „gdy ksiądz wejdzie w konflikt ze swoim przełożonym, może czuć się całkowicie osaczony. Nie wszyscy mają siłę, by sprzeciwić się i otwarcie powiedzieć swoje zdanie” (15.13.2021).

     Pięć lat wcześniej na tym samym portalu, Jolanta Olech USJK, omawiając co prawda nie samobójstwa, ale rezygnowanie zakonnic z życia konsekrowanego – a każde odejście z klasztoru to ludzki dramat – kwestionuje krążące o siostrach stereotypy. Twierdzi, że jeżeli siostry popadają w konflikt i nieporozumienia z przełożonymi (a „despotyczne przełożone, łamiące delikatniejsze i mniej odporne siostry” to raczej margines, „prymitywne uproszczenie” i „demonizowanie roli przełożonych w klasztorach”), to przecież „mają wiele sposobów bronienia swoich racji”. Podsumowując, s. Olech zapewnia: „Jeżeli we wspólnocie powstaje konflikt, odwołuję się w pierwszym etapie do przełożonej prowincjalnej, jeżeli ona nie chce, nie może, bo jest wredną osobą i nie mogę z nią rozmawiać, mam do dyspozycji matkę generalną” (11.02.2016).

     Tymczasem konflikty zewnętrzne, interpersonalne, mają nierzadko podłoże psychiczne. Zdarza się, że rozkojarzeni, na przykład mocnym bólem zęba, palniemy niechcący jakąś gafę, z której później robi się wielka awantura lub złowrogie milczenie. Jednak zazwyczaj mają one podłoże społeczne, kulturowe. Według Georga Simmla, konflikt w życiu społecznym, nawet jeżeli stwarza problemy, jest sytuacją normalną, a nawet podstawową formą interakcji międzyludzkich. Powstaje w momencie, kiedy jedna strona interpretuje intencje lub zachowania strony przeciwnej jako przeszkodę lub zagrożenie dla realizacji własnych zamiarów. Zdaniem Ralfa Dahrendorfa, tendencja do konfliktów jest nieodłączną cechą systemu społecznego, szczególnie różnic w zakresie władzy i systemów jej egzekwowania, które są kreowane przez zinstytucjonalizowane struktury życia społecznego. Karol Marks i jego zwolennicy uważali, że przyczyną konfliktów społecznych są nierówności w dostępie do surowców i niesprawiedliwy podział dóbr, a w konsekwencji nierówności powodujące powstawanie grup społecznych, z których każda realizuje własne cele sprzeczne z celami innych. Carl Schmitt widział przyczynę konfliktów społecznych w procesie formowania się grup, wewnętrznej spójności i kształtowania ich tożsamości, co wymaga postawienia się w opozycji do zewnętrznego wroga.

     Konflikt społeczny ma zatem głęboko ambiwalentny charakter: może mieć destrukcyjny wpływ na życie społeczne, powodować przemoc i zniszczenie, ale też ułatwiać sojusze między różnymi grupami i kształtować ich wewnętrzną tożsamość. Według Lewisa Cosera, konflikty społeczne niekoniecznie są oznakami niestabilności i rozdarcia. Jako element dynamiki społecznej mogą również – odpowiednio zarządzane, m.in. przez rokowania i promocję konkurencji – przyczyniać się do pomnażania dobra. Jürgen Habermas uważał, że kontrolując obszar komunikacji niezbędny do wzniecania i gaszenia konfliktów społecznych, można zmanipulować powstający opór w czynnik zdolny do promowania innowacji społecznych.

     Osoby przedstawiające genezę ich zakonów, zwykle głoszą przekonanie, że powstały one w odpowiedzi na rozpoznane przez ich założycieli nowe potrzeby religijne i/lub społeczne Kościoła, w celu uzupełnienia jego struktur i spełniania określonych funkcji. Tymczasem istnieją co najmniej cztery drogi powstawania instytutów zakonnych: nie tylko funkcjonalistyczna, także procesowa, charyzmatycznego przywódcy oraz konfliktu. Uczył tego zmarły trzy miesiące temu socjolog Giuseppe Scarvaglieri OFM Cap. Wielu zakonów nie założono bowiem w odpowiedzi na jakieś nowe wyzwanie, lecz w wyniku reformy istniejących już instytutów, albo wskutek narastających w nich konfliktów lub braku zgody z otoczeniem, czyli jako rezultat innowacji spowodowanej sytuacją konfliktową. Bywa, że założyciele faktycznie odkrywali nowe potrzeby, ale będąc już w zakonie i nie mogąc ich w nim realizować, wpadali w konflikt z przełożonymi, porzucali go i zakładali nowy. Nie wszyscy mieli w sobie tyle sił i zaparcia co św. Maria Rita Lopes Pontes SMIC, w ojczyźnie znana jako Irmã Dulce (zob. ŻK 3/143, s. 142).

     Konflikty w życiu konsekrowanym były, są i będą. Uznanie tego faktu nie oznacza oczywiście przyzwolenia ani aprobaty. Tego faktycznie powinniśmy się wstydzić, zwłaszcza katolicy. Ich przebieg w Kościele zachodnim jest zdecydowanie różny od tych w Kościołach obrządku wschodniego. Przede wszystkim jednak już sam fakt, że chrześcijanie podzieleni są na wiele zwaśnionych Kościołów, świadczy o niskiej skuteczności pracy ich członków nad wadami nieustępliwości i niezgody. Nie da się zaprzeczyć korelacji między religią i konfliktami, i to czasami tymi w najgorszym wydaniu: wojnami religijnymi. W tym roku mija 450. rocznica wielkiego zwycięstwa floty chrześcijańskiej nad islamską w bitwie pod Lepanto i 400. udanej obrony Chocimia przed nawałnicą osmańską. O tej ostatniej pisał w poemacie Wojna chocimska (pieśń XI, zwrotka 10) biskup Ignacy Krasicki:

                   Krwią się Dniestr zbroczył, krwią pluszczały wrzosy,
                   Krwią się opoki brzeżne rumieniały;
                   Trwał spór straszliwy, a odmienne losy
                   Coraz się w inną stronę nakłaniały.
                   Raz się radosne słyszeć dają głosy,
                   Znowu okropne wrzaski nastawały.
                   Ci mężni w wierze, ci w złości zuchwali,
                   Los państw na jednej zawieszon był szali.

     Bardziej znane są dwie satyry biskupa warmińskiego na wypaczenia i niesnaski życia zakonnego. O skutkach niezgody pisał jednak z powagą (Antymonachomachia, pieśń I, zwrotka 2):

                   Jędzo niezgody! Twoje to są sztuki:
                   Ty, co się w dziełach zjadliwych objawiasz,
                   Mieszasz się w kunszta, mieszasz i w nauki,
                   Słodycze żółcią mieszasz i zaprawiasz,
                   Wkładasz obmierzłe jarzmo twej przynuki,
                   A gdy się tylko niesnaski zabawiasz,
                   Nie dość dla ciebie państw, narodów klęski,
                   W cienie zakonne rzucasz grot zwycięski.

     Nie rozdzierajmy szat ani nie rzucajmy habitu tylko dlatego, że mamy dość niesnasek, sporów i kłótni we wspólnocie, w zakonie, w Kościele, między wyznawcami różnych religii, bo o to chodzi szatanowi i to jest celem nowych globalnych ideologii. Kapitulacja lub ucieczka w niebyt nie są rozwiązaniem. Wszelkim animozjom przeciwstawiajmy naszą łagodność, cierpliwość, empatię i miłość, a sytuacje konfliktowe rozbrajajmy radością i humorem. W potrzebie módlmy się do Siostry Dulce i nie gardźmy radami późniejszego prymasa Polski (Monachomachia, pieśń V, zwrotka 1):

                   I śmiech niekiedy może być nauką,
                   Kiedy się z przywar, nie z osób natrząsa;
                   I żart dowcipną przyprawiony sztuką
                   Zbawienny, kiedy szczypie, a nie kąsa;
                   I krytyk zda się, kiedy nie z przynuką,
                   Bez żółci łaje, przystojnie się dąsa.
                   Szanujmy mądrych, przykładnych, chwalebnych,
                   Śmiejmy się z głupich, choć i przewielebnych!

 

©2024 Misjonarze Klaretyni Prowincja Polska. Wszelkie prawa zastrzeżone
Zadaj pytanie on-line