Powołania

2(136)2019 Od Redakcji

       Zapraszając do lektury numeru poświęconego gościnności i otwartości, gdy w Europie trwa kryzys migracyjny z jego niebezpiecznymi konsekwencjami i nie ustaje krytyka polskiego stanowiska w tej sprawie, zarzucająca naszemu rządowi sprzeniewierzanie się wartościom chrześcijańskim, odczuwam konieczność podzielenia się z naszymi Czytelnikami kilku spostrzeżeniami, które ułatwią, mamy nadzieję, lepsze zrozumienie treści publikowanych właśnie artykułów.
       Chociaż historia odnotowuje istnienie społeczności hermetycznie zamkniętych na wpływ innych kultur, a nawet na proste kontakty społeczne z obcymi, to jednak nie ma i chyba nigdy nie było takiego narodu, który by się przechwalał swoją niegościnnością lub tolerował rozpowszechnianie informacji o jego rzekomej lub faktycznej niegościnności. Przeciwnie, wiele narodów uważa siebie za najbardziej gościnne na świecie. To by wskazywało na gościnność jako wartość uniwersalną, chociaż różnie pojmowaną, we współczesnych zmaterializowanych społeczeństwach coraz częściej urynkowioną, de facto instrumentalną a nie autoteliczną, może jeszcze allocentryczną ale coraz rzadziej prospołeczną. Dziś już tylko sporadycznie gości się czymś obdarza; w gości co najwyżej się inwestuje; na gościach się zarabia. Gościnność to biznes jak każdy inny, wyzuty z resztek pierwotnej świętości.
       Otwartość jako gotowość do szczerego i bezinteresownego dzielenia się wiedzą, poglądami, emocjami i czasem, mogła zaistnieć bardzo dawno temu, już w czasach gdy człowiek nabył zdolność do komunikowania się z innymi ludźmi. Gdyby na etapie społeczeństw zbieracko-myśliwskich ludzie nie byli otwarci na idee innych, nie podejmowali współpracy i nie dzielili się zdobytymi dobrami, nie ewoluowaliby do poziomu społeczeństw koczowniczo-pasterskich i agrarnych, w których wreszcie mogła pojawić się praktyka gościnności. Gościnność zakłada bowiem zasiedlenie skrawka terenu – chociażby czasowe, oraz posiadanie schronienia – przynajmniej mobilnego: szałasu, namiotu, jurty, jeszcze wcześniej jaskini, a obecnie domu lub mieszkania. W odniesieniu zaś do zorganizowanych społeczeństw: co najmniej osady – miejsca sezonowego przebywania ludów koczowniczych, a w przypadku ludów osiadłych: przysiółku, wioski, grodu lub miasta.
       Te wstępne założenia można uzupełnić encyklopedyczną definicją Henryka Wójtowicza, według której gościnność to: „postawa i nakaz moralny otoczenia bliźnich opieką, zwłaszcza podróżujących, i okazania im materialnej pomocy; to przyjazny sposób przyjmowania przybyszów, wyrażający się w postawie ofiarowania im czasu, schronienia i pożywienia”. Wyliczone przed schronieniem i posiłkiem ofiarowanie czasu oznacza konstytutywną dla gościnności obecność, towarzyszenie wyrażające szacunek dla przybysza. Zapominanie o czasie prowadzi do mylenia gościnności z dobroczynnością, a o schronieniu i posiłku – z empatią i otwartością.
       Gościnność zatem, która zakłada posiadanie, a co najmniej dysponowanie pewnym terenem i jakąś formą schronienia, nie jest wrodzonym atrybutem człowieczeństwa, lecz wartością nabytą w trakcie ewolucji. Nie mamy pewności czy objawioną (odkrytą), czy wypracowaną (wynalezioną) przez ludzi (pierwsze dotyczy rozwoju cywilizacyjnego, drugie kulturowego). Skoro jednak gościnność wydaje się wartością ponadkulturową, można przypuszczać, że jednak została zaprogramowana przez Stwórcę. Chrystus, mimo że nie pozostawia złudzeń, co do wiecznego losu ludzi niegościnnych (Mt 10,14-15; Łk 10,10-12; Mt 25,35.38.43-44), jednak nie pozwala swoim uczniom wymierzyć doczesnej kary za taką postawę (Łk 9,52-55), co podkreśla religijny charakter gościnności. Wypada wszakże uczciwie zauważyć, że w Nowym Testamencie o „gościnności” expresis verbis mowa jedynie cztery razy: φιλοξενία w Rz 12,13 i Hbr 13,2; ξενία w Flm 1,22 i Dz 28,23 (osobliwe tłumaczenie!), zaś przymiotnik „gościnny” φιλόξενος pojawia się tylko trzykrotnie: 1Tm 3,2; Tt 1,8; 1P 4,9 (zamieniony na gościnność).
       Wychwalana w Starym Testamencie gościnność Abrahama (Rdz 18,1-33), nakazana Izraelitom w stosunku do cudzoziemców (Pwt 10,18-19) i tułaczy (Iz 58,7), została tam również opisana – z niemałą dozą sarkazmu – jako przykra konieczność, której lepiej unikać (Syr 29,23-28). Gościnność kultury europejskiej zakorzeniona jest w poezji Homera. Norwid próbując przełożyć Odyseję na język polski, napisał we wstępie do swojego tłumaczenia kilku pieśni: „Taka to niemniej teologijna przezroczystość utworu, na obyczaju żywym ludu upostaciowanego, czyni, że tam w każdym nędzarzu i tułaczu obcym podejrzewało się najprzód, czyli on nie jest z Boga?... Nie można było ugościć nikogo, zapytując naprzód: kto jest przychodzień? – ale dopiero skoro się w nim uszanowało boskość, zstępowało się do ludzkich pytań. I to się nazywało gościnnością, a policzało ją dlatego właśnie między nabożne praktyki i cnoty. Jakiegoś «ostatniego człowieka» nie było u Greków Homera! – zawsze on był pierwszym, to jest boskim” (transkrypcja z fotokopii rękopisu dostępnego na www.polona.pl).
       W obu eposach Homera gościnność jest z jednej strony nakazem etyki dworskiej, opartej na zasadzie wzajemności: szacunek gospodarza w stosunku do gościa domagał się nie mniejszego szacunku gościa wobec gospodarza. Z drugiej strony nakaz gościnności wobec podróżnych i żebraków ma charakter specjalnego boskiego orędzia, a jej odmówienie jest wykroczeniem zasługującym na karę bogów. Idea ta przejęta od Greków przez Rzymian została upowszechniona w podbitych przez nich narodach, a do jej rozwoju zdecydowany wkład wniosło później chrześcijaństwo, traktujące gościnność jako jedną z cnót nie mniej świętych niż u Homera. Oprócz Listów Apostolskich i Didache, nakazujących przyjęcie każdego gościa przybywającego w imię Chrystusa, praktykowanie cnoty gościnności zalecali usilnie Klemens Rzymski, Ignacy Antiocheński, Dionizy, Pasterza Hermasa, Justyn, Arystydes z Aten, Klemens Aleksandryjski, Tertulian, Cyprian, Laktancjusz, Bazyli Wielki, Grzegorza z Nazjanzu, Jan Chryzostom, Ambroży, Hieronim, Augustyn, Grzegorz Wielki… oraz oczywiście ojcowie pustyni i mnisi.
       Pojawiło się jednak kilka istotnych problemów. O ile praktykowanie cnoty otwartości w życiu ascetycznym może w pewnych okolicznościach okazać się bardzo trudne, ale nie niemożliwe, o tyle gościnność – ze swej natury wymagająca posiadania dóbr i uczestniczenia w ich konsumpcji, a więc łamania postu i milczenia, poświęcania gościom czasu przeznaczonego dla Boga, na modlitwę lub pracę – może okazać się ciężarem duchowym i materialnym nie do udźwignięcia. To napięcie między ascezą a gościnnością znalazło wyraz w wielu apoftegmatach. Od Kasjana wiemy, że spontaniczność anachoretów egipskich, praktykujących bez wyrzutów sumienia gościnność naruszającą codzienną surowość życia, dla anachoretów palestyńskich była gorsząca i nie do zaakceptowania. W Regule Benedykta pojawia się częściowe rozwiązanie tego problemu: gościnność nie wymaga odtąd wspólnoty stołu ze wszystkimi współbraćmi, gości można nakarmić osobno, nie wprowadzając ich do wspólnotowego refektarza i nie spożywając wraz z nimi posiłku. To zupełnie nowe rozumienie gościnności, która w ten sposób zaczyna być stopniowo redukowana do dobroczynności.
       W większych opactwach pojawiły się z czasem w pobliżu furty oddzielne pomieszczenia dla żebraków, pielgrzymów i gości szczególnej rangi (hospitale pauperum, peregrinorum i hospitum). Oczywiście w klasztorach męskich wszelka tradycyjnie rozumiana gościnność w stosunku do kobiet była surowo zakazana; w Fuldzie nawet królowa nie miała wstępu do klasztornego kościoła. Wprowadzenie osobnych pomieszczeń, kuchni i refektarza dla gości nie rozwiązywało jednak wymogu bezpośredniej relacji między gospodarzem i gościem. Benedykt wskazał w Regule (56), że „opat powinien zawsze jadać z gośćmi i pielgrzymami”, co przy dużej ich liczbie oznaczało jego częstą nieobecność przy stole wspólnotowym. Po reformie w Cluny benedyktyńscy opaci nie jadali już więcej z gośćmi, natomiast cysterscy nadal przestrzegali dawnego zwyczaju, przedkładając gościnność nad wspólne posiłki ze współbraćmi.
       Dylemat przełożonego wspólnoty wynikający z bycia gospodarzem klasztoru, Benedykt zdołał rozwiązać połowicznie, wprowadzając niezależną od posługi furtiana, jałmużnika i ekonoma, funkcję opiekuna szczególnych gości (ospitalario), którego zadaniem było zajmowanie się przybyszami szlachetnie urodzonymi i duchownymi, zwalniając tym samym przełożonego z obowiązków, jakie nakładała na niego gościnność, zwłaszcza w stosunku do gości szczególnej rangi. Bardziej skutecznie opat z Nursji rozwiązał kwestię nadużywania gościnności: po trzech dniach korzystania z jej przywilejów, przybysze – z wyjątkiem chorych – byli zapraszani do pracy fizycznej wspólnie z braćmi zakonnymi.
       Chorzy zawsze stanowili szczególny przedmiot praktykowania zakonnej gościnności. Wystarczy wspomnieć ogrom dzieł i rolę zakonów szpitalnych w rozwoju europejskiego humanitaryzmu. Upaństwowione w duchu Oświecenia, a następnie skomercjalizowane szpitalnictwo zachowało paradoksalnie w większości języków europejskich, wraz z hotelarstwem, nazewnictwo najbliższe hospitalitas (łacińskiej wersji φιλοξενία), chociaż współczesne szpitale z prawdziwą bezinteresowną gościnnością mają raczej niewiele wspólnego, nawet jeżeli, tak jak w Polsce, noszą dodatkowo miano służby, będąc filarem służby zdrowia.
       Wypada też pamiętać o tym, że choć Reguła Benedykta zobowiązywała braci do przyjmowania wszystkich pukających do furty gości, to jednak przysługujące im uszanowanie należało okazywać głównie wyznającym tę samą wiarę oraz pielgrzymom. Faktycznie wiele nakazanych w Regule postaw i zachowań w sposobach okazywania gościnności, takich jak wspólna modlitwa po przywitaniu albo proszenie przybyszów o błogosławieństwo przy mijaniu i przy rozstaniu, byłoby niemożliwe do wykonania, gdyby goście nie byli chrześcijanami.
       Uprzywilejowana pozycja pielgrzymów wynikała, tak jak dzisiaj, głównie z doktryny „Kościoła pielgrzymującego”, która już 18 wieków przed Soborem Watykańskim II i Katechizmem z 1992 została nakreślona w Liście do Diogneta (5,5): „Mieszkają każdy we własnej ojczyźnie, lecz niby obcy przybysze. Podejmują wszystkie obowiązki jak obywatele i znoszą wszystkie ciężary jak cudzoziemcy. Każda ziemia obca jest im ojczyzną i każda ojczyzna ziemią obcą”. Faktycznie wszyscy chrześcijanie ze swej natury są pielgrzymami w drodze do niebieskiej ojczyzny i tylko gośćmi na tej ziemi, zaledwie „obcymi i przybyszami” – zgodnie ze słowami Piotra Apostoła (1P 2,11).
       Myśl tę rozwija trafnie Enzo Bianchi stwierdzając, że uważanie się za „gości człowieczeństwa, które jest w nas”, gości a nie gospodarzy, może nam pomóc zadbać o człowieczeństwo, które jest w nas i w innych, wyjść z obojętności i odmowy współczucia, i doprowadzić do zaangażowania się w rozwiązywanie potrzeb innych. Jego zdaniem bezdomny, tułacz, obcy, włóczęga, ten, którego człowieczeństwo jest upokorzone przez ciężar niedostatku, odrzucenia, opuszczenia, obojętności i obcości, poczuje się akceptowany dopiero wtedy, gdy my zaczniemy odczuwać jako nasze jego upokorzenie i jego wstyd, gdy rozumiemy, że upokorzenie jego człowieczeństwa jest naszym własnym upokorzeniem.
       Niestety piękna koncepcja gościnności włoskiego zakonnika, który daleki jest od ograniczania jej do dobroczynności, wpada w drugą charakterystyczną skrajność – redukowanie jej do empatii i otwartości. Ulegając bowiem pokusie interpretowania gościnności w duchu dalekim od sensu wynikającego z użycia słowa φιλοξενία w Biblii, ogranicza jej zakres wyłącznie do obcych, co stało się bardzo modne w czasach kryzysu migracyjnego. Pisze on: „Innym, prawdziwym innym nie jest ten, którego decydujemy się zaprosić do naszego domu, lecz ten kto pojawia się przed nami nie wybrany, ten kto trafia do nas zwyczajnie w wyniku następstwa wydarzeń i fabuły tkanej przez nasze życie, ponieważ «gościnność jest skrzyżowaniem dróg». Innym jest ten, kto stoi przed nami jako obecność, która prosi o przyjęcie w swej nieredukowalnej odmienności; nieważne czy przynależy do innej grupy etnicznej, innej wiary, innej kultury: jest człowiekiem i to powinno wystarczyć, żeby został przez nas przyjęty”. Piękne słowa, ale…! Czy zatem przyjmowanie pielgrzymów tej samej religii nie jest gościnnością? Czy zapraszanie rodaków, krewnych i znajomych nie ma nic wspólnego z gościnnością? Czy Jezus nigdy nie chodził w gościnę, skoro – z wyjątkiem Zacheusza – odwiedzał tylko tych, którzy Go zapraszali? Czy On sam nie zaprosił do siebie w gościnę Andrzeja i Jana? A co z kluczową figurą Kościoła pielgrzymującego do nieba na wyraźne zaproszenie Syna Bożego?
       W dobie kryzysu migracyjnego bardziej niż kiedykolwiek powinniśmy zadać sobie pytanie o to, czym naprawdę jest gościnność i jakie jest jej miejsce w życiu konsekrowanym. Przy braku dobrej woli i poszanowania prawa do posiadania odmiennych poglądów, łatwo jest oskarżać o brak gościnności tych, którzy nie ulegają presji politycznej i ideologicznej, obwiniać ich powołując się przy tym na Pismo Święte i katolickich autorów. Dla ścisłości: cytowane słowa założyciela Wspólnoty monastycznej z Bose zostały opublikowane latem 2010, a więc przed kryzysem migracyjnym, a nawet kilka miesięcy przed tzw. arabską wiosną, której konsekwencje stały się główną przyczyną tego kryzysu, chociaż wielu nie bez racji uważa, że wywołało go łamiące Konwencję Dublińską „Wir schaffen das” Angeli Merkel z 2015, będące zaproszeniem dla uchodźców z Afryki i Bliskiego Wschodu. A skoro zostali zaproszeni, to zgodnie z koncepcją Enzo Bianchi nie są prawdziwymi gośćmi i nie można oskarżać kogokolwiek o brak gościnności wobec zaproszonych przybyszów w oparciu o jego słowa.
       Obecna sytuacja jest nieporównywalna do tej podczas wojny domowej w byłej Jugosławii na początku lat 90. ubiegłego wieku, kiedy słowa piosenki „Gli altri siamo noi” śpiewanej przez Umberto Tozzi stały się protestem przeciw cynicznemu tolerowaniu czystek etnicznych na Bałkanach przez siły rozjemcze ONZ i główne mocarstwa Zachodu, dla których niedostrzeganie uchodźców miało świadczyć o nieistnieniu problemu.
       Jeszcze inaczej podchodził do zagadnienia gościnności Jan Paweł II. „Nasza Ojczyzna – mówił w Warszawie 9 czerwca 1991 – była przez wieki gościnnym domem dla wszystkich jej mieszkańców. Żyły tu obok siebie różne narodowości, niejedna religia i wiele wyznań. Wyróżniała się Polska rzadką w Europie tolerancją, co słusznie odnotowali dziejopisarze”. Joseph Lecler w swojej Historii tolerancji w wieku Reformacji nazwał Polskę „przytuliskiem heretyków”, bo znajdowali w niej gościnne schronienie paleni na stosach w zachodniej Europie heretycy i wypędzeni z Hiszpanii Żydzi, a przecież ta obca wówczas zachodnim włodarzom polska tolerancja miała już u nas długą tradycję i mocne naukowe uzasadnienie w dziełach Pawła Włodkowica z Brudzenia.
       Podczas tej samej pielgrzymki, sześć dni wcześniej w Kielcach papież powiedział do osób konsekrowanych: „Życzę ponadto polskim zakonnikom i zakonnicom, aby zastanawiali się nad sposobem odnowienia tej tradycyjnej klasztornej gościnności, która polegała na otwieraniu furty przed ludźmi poszukującymi duchowej odnowy i pogłębienia”. Potrzebę takiej odnowy dostrzegł ponad sto lat wcześniej polski patriota ze Śląska, ks. Konstanty Damroth, pisząc w wierszu Karkonosze te pełne żalu słowa:

Zniknęła szczera gościnność klasztorna,

Przycichła ludu wesołość swobodna;

Ich miejsce zajęły grzeczność pozorna,

Płatna uprzejmość i kultura modna...

©2024 Misjonarze Klaretyni Prowincja Polska. Wszelkie prawa zastrzeżone
Zadaj pytanie on-line