3(137)2019 Od Redakcji
Etymologicznie pojęcie mnicha i monastycyzmu związane jest z samotnością, bardziej niż anachorety i eremity. Mnich jest tłumaczeniem greckiego μοναχός, μοναστής (samotnik, osoba żyjący samotnie), pochodzącego do czasownika μονάζειν (być samemu, żyć samotnie) i od przymiotnika/przysłówka μόνος (sam, samotny, samotnie), monastycyzm zaś jest tłumaczeniem mającego ten sam źródłosłów rzeczownika μοναστήριον. Anachoreta (ἀναχωρητής, od ἀναχωρεῖν – wycofać się) to ten, kto opuszcza społeczeństwo, aby w samotności prowadzić życie poświęcone ascezie, modlitwie i kontemplacji, natomiast eremita (ἐρημίτης, żyjący na pustkowiu) to pustelnik, ten kto w miejscach odosobnionych, z przyczyn duchowych lub religijnych, prowadzi życie samotne w izolacji od społeczeństwa.
Μόνος można również rozumieć jako jedność, spójność. Mnich to duchowy monolit, nie hybryda; to osobowość integralna, nie rozdwojona; wolna od duchowej schizofrenii, nie dwulicowa; koherentna w myślach, słowach i uczynkach. Jedności nie należy jednak mylić z jedynością. „Jedyność nie ma nic wspólnego z samotnością. Gdyby istniał tylko jeden byt, nie dałoby się sensownie powiedzieć o nim, że jest sam” (José Ortega y Gasset, Człowiek i ludzie, 375). Samotność nie oznacza „bycia pojedynczym”. Samemu można być tylko wtedy, gdy istnieją również inni. Samotnym można być obok grupy lub w grupie, ale nigdy bez grupy.
Społeczeństwo, otoczenie, grupa lub wspólnota zakonna może być środowiskiem sprzyjającym powstawaniu i rozwijaniu się wszelkiej samotności – zarówno tej dobrej, budującej, jak i tej złej, niszczącej, bo też „różne są oblicza samotności. Różne są też przestrzenie, na które otwiera człowieka samotność. Dla jednych staje się ona przestrzenią izolacji, egoizmu, samouwielbienia albo melancholii. Dla innych uprzywilejowaną strefą spotkania – z samym sobą i z Bogiem” (Katarzyna Dybeł, Samotność jako uprzywilejowana przestrzeń świętości, 85).
Dzisiaj tych pierwszych jest niepokojąco wielu, a tych drugich zdecydowanie za mało. „Jeśli nie wynajdzie się jakiegoś lekarstwa – pisał 70 lat temu José Ortega y Gasset – Europie grozi zaginięcie umiejętności zagłębiania się w sobie, spokojnego chronienia się w swoim niezepsutym wnętrzu. Mówi się jedynie o działaniu. Demagodzy, fabrykanci alteracji, którzy przyczynili się do śmierci wielu cywilizacji, popędzają wciąż ludzi, aby nie mogli się oni zastanowić, usiłują utrzymać ich zgromadzonych w tłumy, aby nie byli oni w stanie odbudować osoby tam, gdzie jedynie można to uczynić, to znaczy w samotności. Ośmieszają służbę prawdzie, a na jej miejsce proponują nam mity. Dzięki owym zabiegom uzyskują to, iż ludzie się roznamiętniają i popadłszy między podniecenie i przerażenie wychodzą z siebie. Ponieważ człowiek jest tym zwierzęciem, któremu udało się wejść w siebie, jest oczywiste, że gdy wychodzi z siebie – jego aspiracje maleją i ponownie spada do stanu zwierzęcego. Oto jak się przedstawia sceneria – zawsze taka sama – w epokach ubóstwienia czystego działania” (Człowiek i ludzie, 356).
Nie trzeba być Arystotelesem żeby wiedzieć, że ο άνθρωπος είναι από τη φύση του ένα πολιτικό ζώο – człowiek jest z natury zwierzęciem społecznym. Sam jego Stwórca powiedział, że לְבַדּ֑וֹ הָֽאָדָ֖ם הֱי֥וֹת ט֛וֹב לֹא־ – nie jest dobrze, żeby człowiek był sam (Rdz 2,18). Pierwszym europejskim państwem, które podeszło poważnie do problemu samotności jest Wielka Brytania. W rządzie Teresy May od 15 czerwca 2017 urzęduje Minister for Sport, Civil Society and Loneliness – Minister sportu, społeczeństwa obywatelskiego i samotności. Po dymisji Tracey Crouch stanowisko to objęła Miriam Davies. W Kościele nie ma osobnej dykasterii zajmującej się złą samotnością, rozumianą zarówno jako izolowanie ze strony otoczenia, jak też jako wyobcowanie pochodzące z wnętrza człowieka. Procesy te faktycznie wzajemnie się implikują: zamknięcie się w sobie generuje wyobcowanie ze wspólnoty, a izolowanie przez wspólnotę powoduje zamykanie się w sobie.
Od czasu do czasu na łamach katolickich periodyków pojawiają się różne artykuły o samotności. U nas pisał o niej o. Jacek Kiciński CMF (1999, 2001), o. Paweł Warchoł OFM Conv. (2002) i stosunkowo niedawno o. Marian Zawada OCD (2015), który w znanej wszystkim książce Zaślubiny z samotnością omówił szeroko znaczenie milczenia, samotności i ukrycia na drodze do Boga (Kraków 1999). Ostatnio wydawnictwo „Aletheia” opublikowało książką Georges Minos Historia samotności i samotników (Warszawa 2018), nieco wcześniej „W Drodze” książkę Anselm Grün Cisza w rytmie życia. Sztuka bycia samemu (Poznań 2014), dziesięć lat temu „Salwator” wydał Współczesnych pustelników Marii Anny Leenen (Kraków 2009). Nie zawsze są to teksty mówiące o samotności w bezpośrednim odniesieniu do życia konsekrowanego, ale pomagają spojrzeć szeroko na rzeczywistość, która w naszych realiach może być czymś dobrym i pożądanym albo czymś złym i niechcianym (zob. artykuł Indywidualizm a życie wspólnotowe o. Ryszarda Hajduka CSsR dostępny na www.zyciezakonne.pl).
Byłoby dobrze uzupełnić lekturę numeru Życia Konsekrowanego, którą teraz trzymacie w ręku, mniej teologicznymi tekstami o samotności i opuszczeniu, na przykład specjalistów w dziedzinie psychologii, socjologii lub filozofii. Mam na myśli błyskotliwy, dostępny w języku polskim esej Człowiek i ludzie hiszpańskiego filozofa José Ortegi y Gasseta, lub przygnębiające, wielokrotnie wznawiane Kłopoty z istnieniem naszego filozofa Henryka Elzenberga. Nade wszystko warto również sięgnąć do poezji, zwłaszcza Pieśni duchowej św. Jana od Krzyża. W tym miejscu proponuję kilka strof z Monologów anielskich Wojciecha Bąka, mojego wujka, którego nigdy nie poznałem, bo miałem zaledwie kilka miesięcy, gdy zmarł przedwcześnie, nękany przez bezpiekę za niepodporządkowanie swej twórczości regułom socrealizmu, zamiar wygłoszenia referatu o niszczeniu przez Żydów polskiej literatury i kultury oraz odważne manifestowanie swojej religijności:
Kto samotności swojej nie otwarł szeroko
Ziemi, matce zielonej, niebu i obłokom –
Ten samotnością jest samotny złą.
Otwieraj swą samotność. Płacz płaczem nie swoim,
Śmiej się uśmiechem cudzym, ciesz się obcym spokojem
I drżyj zachwytem, którym wszystkie rzeczy drżą.
Przechodnie idą drogą. Jeśli krok przechodni
Nie kroczy także w tobie, jesteś mnie niegodny.
Opuszczę cię jak zimny i surowy głaz.
Jeśli gil, co nad tobą w twym sercu nie leci,
I nie śmieje się w tobie śmiech krzykliwych dzieci,
Jesteś pusty – I lepiej, byś najprędzej zgasł.
Otwieraj swą samotność. A w tej samotności
Ziemia krzykiem i płaczem i śmiechem zagości.
Będą ludzie, zwierzęta, las, pole i sad.
O, samotności, pełna jak matczyne łono!
Taka jest ma samotność. Choć trwam oddalony,
Czuję: dzieckiem w mym łonie ciąży obcy świat.
I niosę go, choć za mną trwa obcy i wrogi,
Z czułością jak syna.
Krążą ptaki, dąb wieje, leżą w polach stogi.
Krzyczą miasta, wsie szumią i kołują drogi.
A ja pod tym ciężarem świata się uginam.
I kocham go – więc serce moje drży z miłości,
I kocham go – więc serce moje pełne gniewu:
Chwal bogactwo i pełnię mojej samotności
Pochwałą śpiewu!